niedziela, 20 stycznia 2013

O tym co mi się upiekło przed Świętami cz. 3 - Karmelowy migdałowiec

Słodki jak licho, przełamany delikatnym słonym posmakiem - który  wyraźnie się wyczuwa. Fantastycznie się oba te smaczki uzupełniają co jest wyjątkową zaletą tego deseru. Do tego chrupiąca warstwa prażonych migdałów - poezja.
Jest to  jedno z długiej listy ulubionych ciast mojego męża. Przepis siostry Anastazji mocno przeze mnie zmodyfikowany.
 
Potrzebujemy:
2 duże 1 małą paczki krakersów Lajkonik / w zależności jaką mamy blachę może starczy 2 paczki
10 dag płatków migdałowych - uprażonych na lekko złoty kolor na suchej patelni
galaretka cytrynowa rozpuszczona w niecałej szklance wrzątku
0,5 litra śmietanki tortowej 30 %
cukier puder do bitej śmietany do smaku ok. 1/2 szkl.
25 dag masła lub margaryny wg upodobań
1 puszka mleka skondensowanego słodzonego - ugotowana przez 2,5 - 3 godz w garnku na małym ogniu - otwieramy puszkę jak karmel w środku wystygnie - lub gotowa masa karmelowa z puszki- ja wolę zrobić ją sama
 
 
Moja ulubiona masa budyniowa- robi się ja troszkę inaczej niż zwykle- warto się pokusić bo jest pyszna
 
Masa budyniowa:
1,5 szkl. mleka
5 żółtek
3 łyżki mąki zwykłej
3 łyżki maki ziemniaczanej
20 dag cukru
cukier waniliowy
25 dag masła pół na pół z margaryną np Bielską
 
Zagotować mleko, odlać 3/4 szkl i wystudzić - utrzeć żółtka z cukrem i cukrem waniliowym oraz   z obiema mąkami na gładką masę rozprowadzić wystudzonym mlekiem. Połączyć z resztą mleka - zagotować ciągle mieszając do uzyskania .gęstego budyniu. Wystudzić i utrzeć z tłuszczem. Można dołożyć alkoholu dla polepszenia smaku.
Cała tajemnica smaku tkwi w tym przegotowanym i ostudzonym mleku. :)
 
Spód blachy wyłożyć warstwą krakersów. Na to masa budyniowa i znów warstwa krakersów. Następnie karmel z puszki zmiksowany z masłem lub margaryną. /należy miksować dość zimny tłuszcz dodając po łyżce karmelu./ Znów warstwa krakersów - na koniec śmietana ubita z cukrem pudrem i tężejącą galaretką - wierzch posypujemy obficie prażonymi migdałami.
 
Ciasto wędruje do lodówki i tam je najlepiej trzymać przez cały czas- musi sobie poleżakować kilka godzin albo najlepiej do dnia następnego. Po tym czasie kroi się jak zimne lody i do gorącej kawki smakuje wybornie.
Polecam.
 

 
 
 
 
 

sobota, 5 stycznia 2013

O tym co mi się upiekło... przed Świętami - czyli "Aspirynki z kremem orzechowym" cz.2

Przepis znalazłam na moim ulubionym "Wielkim Żarciu" biegam tam sobie od czasu do czasu po smakołykach i trafiam na takie oto perełki.

ASPIRYNKI Z KREMEM ORZECHOWYM

Ciasto:
37 dag mąki
22 dag margaryny
3 żółtka
2 łyżki śmietany 18%

Mąkę przesiać, dodać pozostałe składniki, posiekać dokładnie nożem i zagnieść ciasto. Schłodzić w lodówce ok. 15 minut.
Z ciasta wycinać kółka kieliszkiem do wódki lub literatką ( średnica ok. 3 cm), posmarować lukrem (nie musimy wszystkich można polukrować połowę) i piec w nagrzanym piekarniku w temperaturze 180 st., około 15-20 minut na złoty kolor.

Lukier:
1 białko
12 dag cukru pudru

Białko połączyć z cukrem pudrem i ucierać do białości.


Masa orzechowa:
20 dag orzechów włoskich
1 szklanka mleka
1 kostka masła (200 g)
1 szklanka cukru

Orzechy zemleć w maszynce na wiórka i zalać szklanką bardzo gorącego mleka, pozostawić do napęcznienia i ostygnięcia.

Masło utrzeć z cukrem, dodawać porcjami orzechy, schłodzić w lodówce.
Po ostygnięciu przekładamy masą środek składając do siebie dwa ciastka lukrem odwrócone na zewnątrz..

Masą smarujemy boki ciastek i obtaczamy w orzechach lub kokosie.

Foto zapożyczone z WŻ


 
i moje foto :)
 
 

piątek, 28 grudnia 2012

O tym co mi się upiekło... przed Świętami - czyli "Adwokackie rurki z kremem" cz.1

Zdmuchnęłam grubaśną warstwę kurzu na moim blogu i zasiadłam sobie wygodnie z gorącą kawusią  aby postukać w klawisze komputera- teraz bez wyrzutów sumienia mam na to czas, błogi czas leniuchowania i nic nierobienia  po przedświątecznym maratonie robótkowo-domowo-pracowym - (choć przez dwa dni - bo w kajeciku kolejne zamówienia rękodzielnicze spisane skrzętnie czekają na realizację)
Obiecałam koleżance że podzielę się przepisami na to co upiekłam- od niej też mam dostać nowości więc będzie sie działo i to już wkrótce.
Oto niezawodny przepis na:

ADWOKACKIE RURKI Z KREMEM

Ciasto:
3 szkl. mąki
1 margaryna
1 szkl. kwasnej śmietany
2 żółtka
2 łyżki cukru pudru
1 łyżka cukru waniliowego

Mąkę przesiać i posiekać z zimną margaryną dość dokładnie - dodać resztę składników i zagnieść szybko zwarte ciasto. Rozwałkować na grubość ok 0,4-0,5 cm (lubię kiedy ścianki rurki sa cienkie- ale też nie za cienkie bo wtedy szybko się spiekają na złoty kolor i w smaku są gorzkie - nie znoszę natomiast grubej warstwy ciasta wtedy zdarza sie że rurka jest niedopieczona - trzeba to sobie samemu wypraktykować) pociąć radełkiem na paski szer ok 3 cm i dł. ok 20-25cm.
Metalowe rurki owijać ciastem po lekkim skosie zakładając nieco jedną warstwę na następną - zaczynając od węższego końca rurki.
Piec w piekarniku nagrzanym do 180st przez 15-20min. Upieczone rurki wyjąć z piekarnika- chwilke odczekać i ostrożnie zdejmować z foremek. Zostawić do wystudzenia.

Krem:
0,5 litra mleka
1 kostka margaryny lub masła (wg uznania)
0,5 szkl cukru pudru
0,5 szkl likieru jajecznego Advocaat
2 łyżki mąki ziemniaczanej
2 łyżki mąki pszennej
cukier waniliowy

Połowę mleka zagotować z cukrem waniliowym i cukrem pudrem. Resztę mleka wymieszać dokładnie z mąką pszenną i ziemniaczaną wlać do gorącego mleka i ciągle mieszając ugotować budyń. Budyń wystudzić i zmiksować z tłuszczem - pod koniec dodawać porcjami likier jajeczny i wszystko dokładnie zmiksować. Gotowym kremem przy pomocy szprycy lub rękawa cukierniczego napełniać rurki. Posypać cukrem pudrem. Polecam



 

poniedziałek, 2 stycznia 2012

Magiczne miejsce

Historia zatoczyła koło. Minął rok od mojego pierwszego wpisu na tym blogu. Uświadomiłam to sobie gdy pewnego popołudnia zobaczyłam nad swoją głową klucz żurawi. Był niewielki, ptaki nawet nie utworzyły charakterystycznej jedynki. Znów było mi dane zobaczyć jak sobie odlatują do miejsc swego zimowego przebywania i znów zrobiło mi się smutno.
Z żurawiami wiąże się jeszcze jedna październikowa historia. Otóż jest takie jedno miejsce na ziemi, które muszę przynajmniej raz w roku zobaczyć. Tam ładuję akumulatory, mogę się zrelaksować i spojrzeć na wszystko z innej perspektywy. Tym miejscem są Bieszczady.
Tak więc jedziemy tam sobie najczęściej po sezonie kiedy tak  naprawdę na szlaku można spotkać tylko takich wędrowców co to się nie wybierają w góry w japonkach /fakt autentyczny/, są wyciszeni, skupieni i szukają tam tego samego co my.
To był pierwszy weekend października i zarazem ostatni słoneczny i ciepły niedzielny dzień.
Mała i Wielka Rawka to był nasz cel. Podejście od strony Przełęczy Wyżniańskiej jest dość strome i nie powiem żeby nie sprawiło mi trudności- jak nigdy uciążliwe były dla mnie zmiany ciśnienia. Wciąż w uszach czułam i słyszałam jak wali mi serce.




Jednak satysfakcja, że pokonało się trudności sprawia, iż o wszelkich niedogodnościach szybko się zapomina.
Widoki na górze przecudne: na obie Połoniny Wetlińską i Caryńską, na Tarnicę, na Krzemieniec gdzie stykają się trzy granice - ukraińska, słowacka i polska.





 Posiedzieliśmy na Małej Rawce weszliśmy na Wielką i tam grzejąc się w ostatnich tego roku  promieniach słońca podziwialiśmy przelatujące nad naszymi głowami , liczne klucze żurawi.



Nieopodal na chwilę odpoczynku zatrzymał się także taki oto słodziak ze swoja panią.




Na koniec piękna bieszczadzka panorama autor AndrewLXI



Akumulatory naładowane - powinno wystarczyć do następnego razu.

wtorek, 26 kwietnia 2011

Pergamanowo - matematycznie i przedświątecznie.

Miałam przestój blogowy i to dość długi za co przepraszam tych co tu ewentualnie zaglądają- licznik coś tam pokazuje więc jakieś zbłąkane dusze wpadną czasem. Ale co tam - pisać będę przede wszystkim dla siebie bo po prostu... lubię. Dzielić się tym co robię i co mam też będę bo po prostu... lubię. Powiedziano kiedyś dawno temu że nie zakopuje się talentów, nie chowa światła pod korcem. Nauczyłam się tego nie robić i całkiem mi z tym dobrze.
Kiedyś wszystkie swoje rękodzielnicze prace chowałam do szuflady. I tylko ona znała ich wartość. Ale jak to w życiu bywa spotkałam ludzi którzy dodali mi pewności siebie, potrafili zachęcić do działania na szerszą skalę. Tym sposobem moja szuflada jest dzisiaj pusta. Nie z powodu mojego nieróbstwa :) - wszystko gdzieś sobie co jakiś czas krąży- nowe rzeczy znajdują swoich nabywców, a w mojej głowie roją się kolejne projekty. Uwielbiam ten krótki niestety czas (bo szybko zasypiam :)) ) kiedy mogę sobie spokojnie pomyśleć właśnie przed snem. Jestem sobie w stanie wyobrazić fakturę kolory zestawienia i wszelkie rozwiązania techniczne jak to jedno z drugim "sklecić" w sensowną całość. Mam całkiem fajną wyobraźnię hihi. Oto kilka nowości przedświątecznych :

-haft matematyczny







-pergamano w zasadzie było nie tylko świąteczne- takie powiedzmy uniwersalne- kwiaty przeciez pasują do wielu okazji 















Taka to oto maleńka próbka - w przygotowaniu są zaproszenia ślubne:



niedziela, 13 marca 2011

Orzechowe sakiewki - wspomnienie karnawałowej rozpusty

Nadrabiam zaległości- praca w pracy mnie pochłonęła całkowicie- wracałam tak zmęczona, że nawet nie wiem kiedy cały luty myknął mi przed oczami - ocknęłam się w marcu i to tylko dzięki słońcu., które jest dla mnie wybawieniem. Z wiosną zaczyna we mnie wrzeć życie, które uszło z początkiem stycznia. Dzisiaj w okolicy  naszej przydomowej budki lęgowej zaczęły kręcić się szpaki- a to znak WIOSNA IDZIE !!!
Ostatnia sobota była śliczna- ciepła, słoneczna- powietrze tak pachniało jak nie pachnie o żadnej porze roku jak najlepszy na świecie odświeżacz.
Co marzec powtarza sie ta sama historia- mnie wtedy rozpiera energia- jak szalona sprzątam, wietrzę, piorę chciałabym wszystko zrobic jednocześnie- a szanowny mąż studzi te moje zapędy mamrocząc, że przecież jest zimno, że jeszcze bedą przymrozki, jeszcze śnieg spadnie - a ja na to, że co mnie obchodzi co będzie liczy sie to co teraz - ten cudny czas kiedy ziemia sie budzi- płachty śniegu znikają w oczach, ptaki świergolą jak oszalałe :) a ja wciąż się zastanawiam czy mnie kiedykolwiek to szaleństwo przejdzie- i jak znam siebie to wiem, że nie nastąpi to NIGDY - i jestem z tego powodu bardzo szczęśliwa :))

Nastał też czas Wielkiego Postu- dla mojej rodziny oprócz wydarzenia religijnego to też okres kiedy sobie czegoś odmawiamy. A że wszyscy przepadamy za słodyczami to rezygnacja z nich jest nie lada wyrzeczeniem -przyznam jak na razie idzie gładko - pamiętam taki rok kiedy targana pokusami oszukiwałam organizm wąchając czekoladę. Teraz jest spokojnie - jakoś dajemy radę :)
Żeby zrobić zapas na te 40 dni w niedzielę przed Środą Popielcową zrobiłam ciasteczka wg przepisu Ewy Wachowicz - pani Ewa po ich upieczeniu jak zwykle skosztowała jedno i z błogą miną powiedziała do kamery - pyszne!!! ... i właśnie dokładnie takie one są. Robi się je nietypowo ale krok po kroku opowiem jak. Zanaczam że jest z nimi trochę zabawy, odrobina wprawy przy sklejaniu sakiewek też się przyda.

Orzechowe sakiewki wg Ewy Wachowicz

Składniki:
30 dag mąki
20 dag zimnego masła
5 żółtek
1 łyżka kwaśnej śmietany

[radzę zrobić ciasta przynajmniej z pótorej porcji podanych składników :) ]

Makę posiekać z masłem dodać resztę składników i zagnieść ciasto po czym uformować z niego kuleczki wielkości orzecha włoskiego i schłodzić w lodówce ułożone na deseczce przez 1 godzinę.



Nadzienie sakiewek:
białka  ubić na sztywną pianę dodać 1 łyżkę cukru waniliowego i 15 dag cukru pudru - ubić - do piany dodac 20 dag zmielonych orzechów włoskich - delikatnie wymieszać

kulki wyjąc z lodówki lekko podsypując mąką każdą rozwałkować na cienki w miarę okrągły placuszek. Do środka nakładać farsz orzechowy i formować  sakiewki sklejając górną część.


Układać na blaszce wyłożonej papierem i piec na złoty kolor w temp 180 st C przez 20-25 min.


Po upieczeniu posypać cukrem pudrem.


Przepis został wpisany do mojego niebieskiego segregatora co znaczy: GORĄCO POLECAM!

wtorek, 8 lutego 2011

Jabłecznik - Puszysta Finezja

Prosty w robocie jak przysłowiowy drut- ale zaskakuje smakiem delikatnością i puszystością.
Sprawdzić należy jednak na sobie-przepis mam od tygodnia- a robiłam go juz 3 razy.
Biszkopt:4 jajka
1/2 szkl cukru
1/2 szkl mąki pszennej
1/2 szkl maki kartoflanej
pół łyżeczki proszkiu do pieczenia

Masa jabłkowa:1 kg smacznych jabłek
1 szkl cukru kryształu
3 szkl wody
2 budynie waniliowe bez cukru (Winiary)

Puszysta finezja:2 opakowania
Bitej śmietany "Winiary"
400 ml zimnego mleka
1 galaretka cytrynowa (Winiary)

do posypania starta gorzka czekolada
Biszkopt:
Ubić pianę z białek, utrwalić cukrem, nadal ubijać dodając po jednym żółtku. Na koniec połaczyć obie mąki z proszkiem do pieczenia i przesiewając dodawać do masy- delikatnie wymieszać. Upiec na dużej dece.

Masa jabłkowa
2 szkl wody zagotować z cukrem, jabłka obrać i pokroić w cienką kostkę, wrzucic do syropu i obgotować 5 min.
W 1 szkl wody rozmieszać 2 budynie wlać do jabłek, zagotować i jeszcze ciepłe wylać na zimny biszkopt - wystudzić

Puszysta Finezja
Galaretkę cytrynową rozpuścić w niecałej szkl wrzątku wystudzić aby zaczęła tężeć.
Bitą śmietanę Winiary przygotować wg opisu na opakowaniu pod koniec ubijania dodawać tężejącą galaretkę. Gotową masę wylać na jabłka - posypać starta czekoladą i schłodzić.

Polecam :)