piątek, 22 października 2010

Co mi po lecie pozostało czyli o tym jak szukam pocieszenia i o pewnej Cioci Poci.

               Wiem to na pewno już od dawna - odkąd mówi  się o tym głośno- jestem klasycznym przykładem depresji zimowej- krótki dzień- ciemność kiedy wstaję rano i szybko zapadający wieczór działają na mnie przygnębiająco- w dzień pełna energii - wraz z zachodem słońca marnieję jak roślina bez wody. I czekam, czekam niecierpliwie do pierwszego śniegu takiego z mrozem co to spadnie i zostaje- otula wszystko i daje poczucie takiego porządku rzeczy mimo wszystko - jesień , zima itd
Nie lubię tej szarugi, która teraz przed nami, zwłaszcza, że niestety muszę co rano wychodzić z ciepłego domu- odliczam czas do Świąt - już od miesiąca wpadam w wir planowania i przygotowywania ozdób i kartek- co roku obiecuję sobie że narobię ich na tyle dużo żeby starczyło i co roku jest ich za mało- i ciągle sobie postanawiam zabiorę się za to wcześniej- ale bez przesady myślę sobie, żeby w sierpniu dziubać Boże Narodzenie? - choć zdarzyło mi się kilka razy robić ażurowe pisanki w lipcu- więc...
Ale nie miało być o BN - o tym nieco później - miało być o moich letnich ostatkach.
Właśnie takiego określenia należy użyć na to co wydarzyło się niedzielnego popołudnia- robiąc w sobotę porządki w ogrodzie zauważyłam, że na krzakach malin są jeszcze czerwone dojrzałe owoce, a wśród gęstego listowia poziomek wychylają się dorodne, dojrzałe jagody- grzechem byłoby je tam zostawić tym bardziej, że wkrótce rośliny zostaną wycięte - korzystając więc z ciepłej pogody zabrałam się za zerwanie tych smakowitych resztek wzięłam ze sobą aparat coby uwiecznić te słodkie chwile -widok ostatnich

malin





poziomek



i pachnącej lawendy




i na koniec powstało coś pysznego


Przepis na niezawodne chrupiące gofry - takie jak pamiętam z dzieciństwa kiedy mama zabierała mnie na zakupy do pobliskiego miasteczka i zawsze kiedy tylko można było chodziłyśmy do tzw Okrąglaka na takie właśnie gofry- tamte polane były bitą śmietaną i ozdobione kleksami  jasnego dżemu. Mniaaam .......
Moje są z pyszną pianką Cioci Poci.

Gofry:
30 dag mąki
0,5 l mleka
5 dag cukru pudru
szczypta soli
10 dag roztopionego masła
2 jaja
pół łyżeczki proszku do pieczenia- takie małe pół :)

wszystkie składniki dobrze zmiksować - dokładnie i na tyle długo aby otrzymać ciasto o konsystencji ciasta naleśnikowego-


odstawić na 15 -20 min aby sobie odpoczęło-posmarować gofrownicę olejem i dobrze rozgrzać - następnie wlewać porcje ciasta i smażyć rumiane gofry

Pyszna Piana Cioci Poci

1 szkl miękkich owoców (truskawki, maliny, poziomki)
1 szkl cukru kryształu
2 białka

wszystkie składniki wrzucić do miski i miksować nieustanne przez ok 15 min- do uzyskania sztywnej pachnącej piany - takiej jak na fotce - przypominającej w wyglądzie i smaku bitą śmietanę
Pianą można napełniać także babeczki, rurki francuskie itp-


Muszę na koniec wspomnieć o mojej Ciotce od której dostałam ten przepis. Owa Ciotka była to (już niestety nie żyje od 17 lat)  osoba słusznej postury jak przystało na jej zamiłowanie do jedzenia. Wysoka, postawna z tuszą która tak bardzo do niej pasowała, że nie wyobrażam jej sobie inaczej.
Miała pogodny charakter, cięty dowcip, uwielbiała gotować i robiła to szybko, sprawnie, a do tego przepysznie. Piekła ciasta, przyrządzała różne mięsiwa, lepiła pierogi na 100 sposobów - była wszechstronna i co najciekwsze swoją książkę kucharską miała w głowie. Nazywaliśmy ją Ciocia Pocia.
Miała też jedną jakże miłą przypadłość - lubiła karmić innych, a w szczególności dzieci- żaden dzieciak większy czy mniejszy nie mógł biegać i bawić się głodny - karmiła swoje wnuki, a przy okazji resztę rozwrzeszczanej bandy.
Wychodziła przed dom - niosąc tacę pełną jeszcze ciepłych babeczek wypełnionych właśnie taką białkowo-owocową masą - o mamuniu jakie to było pysneeeeeee!!!

1 komentarz:

  1. Gofry mojego dzieciństwa robiła niania. Podczas gdy wtedy o mnie dbała sama, jeszcze była panienką. Później wyszła za mąż i zamieszkała na wsi pod miastem. Szkolnym pacholęciem będąc spędzałem u niej letnie wakacje. W jej wiejskim domu była ogromna kuchnia z wielkim piecem węglowym. Z płyty zdejmowało się krążki rusztowe, aby w powstały otwór móc wstawiać garnki o odpowiedniej średnicy. Między innymi była tam okrągła forma do gofrów, którą dowolnie można było obracać nad ogniem.
    Gotowe gofry miały trójkątny kształt odpustowych pierników i smakowały niebiańsko.
    Dorośli zjadali je same. Zwyczajnie na gorąco. Nam dzieciom, niania smarowała je gęstą wiejską smietaną i posypywała cukrem. Za coś takiego, dzisiaj poszedłbym na bosaka do Czestochowy :-)

    OdpowiedzUsuń